Liczę na Wasze komentarze :3
Amadea :3
PS: Powtórzenia celowe.
***
Nazywam się Wiktoria. I chcę wam opowiedzieć o moim życiu.
***
Urodziłam się w
wiosce zabitej deskami, gdzie elektryczność pojawiała się i znikała jak zjawa,
a ciepła woda przybywała jedynie raz w miesiącu. Ale kochałam mój dom. I
jednocześnie go nienawidziłam.
Nienawidziłam tego,
że ojciec nigdy nie powrócił i nienawidziłam matki, która chodziła smutna po
domu zdobywając się na uśmiech od czasu do czasu. Ale kochałam ją za jej siłę.
Za to, że się starała. Mimo, że było jej ciężko, opiekowała się mną i moją
siostrą bliźniaczką, Julią.
Byłyśmy identyczne.
Obie pełne ambicji, nadziei i radości. I marzeń, przede wszystkim pełne marzeń.
Zabawne. Nie mogłyśmy sobie pozwolić na wszelkie wygody, jakie posiadały
dziewczynki w naszym wieku, ale mimo to byłyśmy szczęśliwe.
Razem wspinałyśmy się
po drzewach, chodziłyśmy do okolicznych gospodarstw i zabierałyśmy stamtąd
owocę. Czasami za zgodą właścicieli, czasami bez. Nie obchodziło nas to. Opiekowałyśmy
się bezpańskimi zwierzętami, zbierałyśmy owoce, łaziłyśmy po polach,
spotykałyśmy się z grupką znajomych. Ale nie za często. Głównie było nas dwoje.
Zawsze nierozłączne.
Nawet jak poszłyśmy do szkoły podstawowej. Ja i ona, dwie siostry, zawsze razem.
Nie dbałyśmy o to, jak nas inni postrzegali. Ignorowałyśmy złośliwe przytyki,
że mamy wszystkie książki na spółkę, zawsze chodzimy w jednym stroju, że do
szkoły idziemy dziesięć kilometrów na piechotę.
Mijały lata. Zawsze
uczyłyśmy się dobrze, zawsze byłyśmy razem. Tylko matka chorowała. Miała coraz
mniej sił, coraz rzadziej się śmiała. Martwiłyśmy się o nią. Ale nie miałyśmy
pieniędzy na lekarza. Dlatego zaczęłyśmy kraść. Nie było tego dużo- czasem
kilka drobniaków z parapetu, kilka monet z fontanny. Lecz szybko uzbierałyśmy
potrzebną sumę. Doktor przyjechał dzień później po wezwaniu, w białym kitlu.
Był stary o siwych włosach, twarzy pomarszczonej jak suszona śliwka. Przez te
wszystkie cechy roztaczał w okół aurę wiedzy. Na równi z dymem papierosowym.
Zapalenie płuc.
Przewlekłe. Tak brzmiał werdykt. Ale miałyśmy siebie, powinnyśmy dać radę,
prawda?
Następny miesiąc zlał
się w jeden ciąg wydarzeń, przeplatających się i niezbyt umiem je poukładać w
chronologicznym porządku. Najpierw była na pewno karetka. Pamiętam jej wycie,
przyprawiające mnie o ból głowy. Pamiętam załzawione oczy Juli, jej
rozczochrane jasnobrązowe włosy i uczucie, jakbym patrzyła w lustro, kiedy na
nią zerkałam. Obie byłyśmy przerażone. Nasza mama nigdy nie chorowała. Nigdy. A
nawet jeśli, skrzętnie to ukrywała pod maską fałszywego uśmiechu. Lecz moja
siostra, niepoprawna optymistka, sądziła, że będzie dobrze. Przynajmniej to
wszystkim wmawiała. A ja pamiętałam, że zawsze będziemy mieć siebie. I to było
pocieszające.
Półtora miesiąca.
Tyle przetrwała. Było już za późno na lekarstwa, za późno na wszelkie metody,
jakie znała medycyna XXI wieku. Ja…
pamiętam pogrzeb. Był mały cichy i skromny, taki jaki powinien być. Nie było
tłumu ludzi, naręcza kwiatów na jej marmurowym grobie. Nie było nawet grobu. Jedynie
kupka ziemi, zwieńczona metalowym krzyżem z imieniem nazwiskiem i datami-
śmierci i narodzin. Była nas czwórka- ksiądz, ja, Julia i ta wysoka pani z
opieki społecznej. Trzymałam moją bliźniaczkę za dłoń, a ona mnie. Nie
płakałyśmy. Łzy dawno wyschły. Ubrane w proste, czarne sukienki stałyśmy i
patrzyłyśmy jak ciało naszej matki zostaje pogrzebane na zawsze. Miałyśmy tylko
siebie.
Zaraz po skromnej
uroczystości, wsiadłyśmy do auta tej pani. Było tam duszno i sterylnie czysto.
Ale przynajmniej miałyśmy ochronę przed mroźnym wiatrem i deszczem, który
później się rozpoczął. Nawet niebo płakało. Droga do sierocińca była wyboista,
a na każdym zakręcie niebezpiecznie się ślizgaliśmy. Rzadko kiedy jeździłyśmy
autami, dlatego za każdym razem, kiedy podskoczyliśmy przez kolejną koleinę,
serce podchodziło nam do gardła. Nadal trzymałyśmy się kurczowo za ręce. Nie
słuchałyśmy monotonnego głosu kierowcy. Patrzyłyśmy się jedynie przez przednie
lusterko w jej piwne oczy, wymuszony uśmiech i ciemne włosy spięte w ciasny
warkocz. Miała na imię Mary. I wiozła nas do domu dla sierot. Ale miałyśmy
siebie, Julia mnie, a ja ją.
Budynek wielkością
dorównywał potężnej szkole, w której się uczyłyśmy. Dwupiętrowy, ze stromym
dachem i samotną wieżyczką po prawej stronie, przywoływał na myśl zamek.
Właściwie to nim był. A dokładniej w zamku mieścił się nasz nowy dom.
Wysiadłyśmy i od razu zalały nas strugi
deszczu, jakby ktoś na górze odkręcił kran i nie umiał go zakręcić. Mary nas
poganiała, abyśmy podeszły pod drzwi i zapukały, kiedy ona będzie wyciągać
walizkę. Zrobiłyśmy to bez słowa. Z nadal splecionymi palcami. Otworzyła nam
pulchna kobieta, ubrana w długą spódnicę i ciasną koszulkę, przez którą jej
tusza jeszcze bardziej rzucała się w oczy.
Była niska, niższa od
nas, dlatego patrzyłyśmy na nią z góry. Czułyśmy się jednak dużo mniejsze przez
jej spojrzenie, którym nas piorunowała. Nie było przyjazne. Ani budzące
sympatię. Twarz była pomarszczona, ale nie tak bardzo jak suszona śliwka.
Zdawała się być kanciasta, jak robota, a brwi miała zmarszczone, jakby się
zastanawiała w jaki sposób nas ugotować. Bardziej poczułam niż dojrzałam, że
Julia chowa się za mną, puszczając moją dłoń. Chciała, abym ją ochroniła,
pocieszyła. Ale jak miałam to zrobić, z trudem hamując własne łzy?
Mary podała małą
walizkę Kobiecie-Z-Drzwi. Naszą walizkę, z naszymi rzeczami. Niemal pustą
walizkę. Wymieniono kilka pożegnań i chaotycznych słów otuchy, teczka z
dokumentami przeszła z rąk do rąk. I opiekunka już odjeżdżała w siną dal do swojego
ciepłego domu. Nie miała ochoty dużo czasu spędzać w okolicy sierocińca. Jak
mogłabym ją za to winić? Jeszcze chwilę patrzyłam za nią tęsknym wzrokiem, mając
uczucie, że w miarę jak się oddala, ja oddalam się od starego życia. Zza pleców
dobiegł mnie cichy jęk. Julia. Moja kochana siostrzyczka.
Weszłyśmy do holu,
całe przemoczone. Z ubrania i włosów na drewniane panele kapały wielkie krople
wody. Piorunujące spojrzenie zmieniło się w mordercze, a z ust Opiekunki wydobył
się monolog, który brzmiał jak trzaski batem.
-Ściągnijcie buty, szybko - rozkazywała. -
Jeszcze brakuje mi dwóch rozwydrzonych panienek, które myślą, że wszystko im
wolno, bo są tutaj nowe- mówiła, czy też mamrotała do siebie. - Za mną, szybko,
nie mam całego dnia! Podręczniki szkolne dostaniecie jutro i macie je szanować,
uczyć się i odrabiać lekcje, ubrania dostaniecie po starszych kolegach i
koleżankach. Śniadania o siódmej, obiady o czwartej, a kolacje o
dziewiętnastej, spóźnicie się i nie jecie, zrozumiano? Niech tylko zobaczę, jak któraś
z was coś kradnie, czy się z kimś bije, a marny czeka ją los! – pouczała, gdy
wspinałyśmy się po twardych stopniach, a potem gdy szliśmy wąskim korytarzem na
piętrze. Podziwiałam obrazy- były żywe, szczere i wesołe. Miały chyba pocieszać
mieszkających tu. Ale mnie, w tamtym momencie, przypomniały o tym co straciłam.
Ale… Miałam Julię, prawda? Prawda…?
Zatrzymałyśmy się
przed jednymi z drzwi, identycznymi jak te, które mijałyśmy. Zza nich dobiegły
mnie ciche głosy i odgłosy szurania i przestawiania. Odgłosy, jakby ktoś w
środku na szybko coś sprzątał. Kobieta-Z-Drzwi, uniosła dłoń, zapukała jeden
raz, nacisnęła klamkę i… Pokój stanął przed nami otworem. Pierwsze co
zobaczyłam, to trzy pary łóżek piętrowych, w tym tylko na trzech leżały
podręczniki. Pozostałe były wolne. Na środku pokoju stały trzy dziewczynki, w
naszym wieku. Przynajmniej tak wyglądały. Pierwsza miała ogniste włosy i twarde
spojrzenie brązowych tęczówek. To ona tu rządziła, od razu dało się to wyczuć w
sposobie, w jaki dwie szatynki cofnęły się o krok, jakby potrzebowały jej
ochrony.
Ruda była ich
opiekunką. Tą, co im pomagała. To było widać. Zastanawiałam się, w jaki sposób
mnie oceniają. Mnie i Julię. Czy tak samo dla nich wyglądamy? Czy widać, że
pragnę ją ochronić? Czy widać, że mam tylko ją?
Kobieta-Z-Drzwi,
zaczęła coś mówić. Nie słuchałam jej, wpatrzona w dziewczyny. Tylko od czasu do
czasu kiwałam głową na znak zrozumienia. Najchętniej, położyłabym się wtedy w
kłębek, zasnęła, a po obudzeniu chciałam odkryć, że to wszystko to tylko sen.
Marzyłam o zobaczeniu mamy, szczęśliwej
i wesołej, tuż obok mnie.
Kobieta wyszła
zostawiając nas same. Kompletnie obce sobie osoby. Zapanowała niezręczna cisza.
Bo jak miałybyśmy zacząć rozmowę? Od zwykłego „hej”? Nie. Nie w tym miejscu,
nie tutaj. Prawda była taka, że się bałam. Byłam cholernie przerażona.
Niewiadomą. Bo czy wiedziałam, czy będzie dobrze?
Nie wiedziałam. Ale
wiedziałam, że nie będzie tak źle, kiedy tylko podeszła do mnie jedna z
szatynek. Miała piękne, duże, błękitne oczy. I nieśmiały uśmiech. Tak ją
zapamiętałam. Mimo tego, co się później stało. Ale nie wybiegajmy w przyszłość.
Nazywała się Lucy Ligon. W sierocińcu była od zawsze. Nic nie powiedziała.
Tylko nas delikatnie przytuliła. Mnie i Julię. I wtedy już nie tamowałyśmy łez,
które popłynęły w ekspresowym tempie.
Zaraz potem dołączyła
do nas ruda. Jej oczy były pełne uczuć, przez co jeszcze gorzej się poczułam. Tracy Isom, tak brzmiało jej imię. Zginęła rok
później, popełniając samobójstwo, ale do tego jeszcze dojdziemy. Za Tracy
przyszła Andrea Carnes, druga szatynka, trochę wyższa od pierwszej. Nie wiem co
się z nią dzieje teraz- może nadal jest w sierocińcu, może uciekła, jak
większość. Lub została adoptowana. Ale jednego jestem pewna- żyje.
Po chwili, stałyśmy w
piątkę pośrodku pokoju, razem się pocieszając. Miałam Julię. A Tracy, Lucy i
Andrea wzbudziły moją sympatię. I w jednym momencie stały się dla mnie jak
siostry.
Fajniutkie <3
OdpowiedzUsuńBardzo , bardzo ciekawe . Szczerze dawno nie natknęłam się na takiego bloga z takim opowiadaniem , więc przyjemnie mi się czytało . :) Zachęcam do zajrzenia do mnie : http://wystarczy-jeden-krok-malenki-krok.blogspot.com/ http://esperanza-umiera-ostatnia.blogspot.com/ Pierwszy blog to fanfiction HP I PJO , a drugi to multumfadomów ,więc każdy znajdzie coś dla siebie . :)
OdpowiedzUsuńPs. Czemu , ach czemu nie piszesz dalej na swoim pierwszym blogu : Misja Hogwart ? To był pierwszy blog , który popchnął mnie do pisania własnych historii , a ty nic nowego nie wstawiasz . :c
Smutna z powodu braku postów ,
~ Szalona Szatynka
Super styl pisania. Przyjemnie się czyta.
OdpowiedzUsuńSuper styl pisania. Przyjemnie się czyta.
OdpowiedzUsuń