Więc, jeśli chcecie kolejną część, proszę o jeden komentarz. To chyba nie tak dużo, co?
***
Przez pierwszy
miesiąc powoli się przyzwyczajałam do rytmu nowego życia i towarzystwa. Od razu
pokochałam atmosferę tam panującą- oczywiście, kłóciliśmy się i biliśmy więcej
razy niż można zliczyć, ale tworzyliśmy wielką rodzinę. Rodzinę sierot, gdzie
każdy dla każdego był jak ojciec i matka w jednym. Mieliśmy kilka paczek,
których się trzymałyśmy. Były to bardziej drużyny, pomiędzy którymi wybuchały
wojny, bądź ustalano rozejmy.
W rezultacie
przebywanie w moim nowym „domu” polegało na graniu w jakąś skomplikowaną
strategiczną grę. Musiałam pamiętać, z kim moja drużyna się przyjaźni, kto jest
aktualnie moim wrogiem, kto ma władzę nad kim i tak dalej. Julia była bardzo
pomocna ze swoją pamięcią do faktów. A ja doskonale pamiętałam twarze- w ten
sposób idealnie się uzupełniałyśmy.
Tracy, Andrea, Lucy, Julia, Chris, Will, Tom i ja.
Tak brzmiał skład naszej ekipy. Pamiętam, jak podczas ciszy nocnej
wymykaliśmy się do pokoju chłopaków i razem rozmawialiśmy do poranka, lub póki
sen nas nie zmorzył. Albo Kobieta-Z-Drzwi, która okazała się nazywać Kendra,
nas nie przyłapała. Ubóstwiałam ten dreszczyk adrenaliny. I ubóstwiałam
chłopaków- Toma, z jego porąbanym poczuciem humoru, Willa, z wiecznie
rozczochranymi włosami i nosem w książce i Chrisa, z ADHD i to, że było go
wszędzie pełno i nie dało się go nie lubić. Ale przede wszystkim, kochałam całą
ekipę. Nawet Tracy z jej humorami. Nawet Lucy z głupimi pomysłami. Nawet Andreę
z psychicznymi minami i kleptomanią.
A przede wszystkim
kochałam Julię. Z jej wesołym chichotem, wiecznie uśmiechniętą, zawsze stojącą
obok mnie, kompletnie zakochaną w Willu. Kochałam jej zielone tęczówki i
kochałam ją chronić.
Wydawałoby się, że
moje marzenie się spełniło, to skrzętnie ukrywane w głębi duszy. Byłam
akceptowana i lubiana taka, jak jestem. Nie byłam lubiana ze względu na Julię.
Byłam lubiana za bycie Wiktorią.
Niestety, nic nie
może być idealnie. Nie przez dłuższy okres czasu. Wszystko zaczęło się
jedenaście miesięcy po przybyciu do sierocińca. I w jednym momencie wszystko
się zawaliło.
Początek, tak naprawdę,
dało się wyczuć już kilka tygodni wcześniej. Od dziwnego zachowania Tracy.
Najpierw, nagle milkła w ciągu rozmowy i się zamyślała. Ale ja podejrzewałam co
chodzi, ale reszta nie chciała mnie słuchać. Bo wiedzieli, że mogłam mieć
rację. A to by zniszczyło naszą ekipę, naszą idealną ósemkę.
Wszystko poszło o
Chrisa. On, jako jedyny miał żyjącego rodzica w tamtym czasie. Był to ojciec,
który stracił prawa rodzicielskie przez alkoholizm. Ale dla syna, dla swojego
oczka w głowie, zrobiłby wszystko i starał się poprawić. A Tracy nie miała
nikogo. Nie chciała mówić, o swojej przeszłości, widać było, że ją to boli. A
my nie nalegałyśmy.
Ale ona się coraz
bardziej oddalała. I dlatego, nigdy nie zapomnę, co było skutkiem naszej
ignorancji. Było jesienne popołudnie, jedno z wielu zwyczajnych. Na niebie
wisiały ponure chmury, a trawa była pokryta ognistymi plamami. Liśćmi, które
spadły z drzew. Wracałam z Julią z lasu, niedaleko domu dziecka, gdzie często
wymykałyśmy się po szkole, przed obiadem. Otworzyłyśmy wsuwką tylne drzwi i jak
zwykle nikogo tam nie zastałyśmy. Chwytając buty w jedną rękę, kurtki i czapki
w drugą, prześlizgnęłyśmy się wpierw do kuchni, gdzie zgarnęłyśmy gorące
ciastka z blachy, potem do holu zawalonego setką identycznych okryć i par butów.
Odwiesiłyśmy swoje na miejsca i tradycyjnie pognałyśmy ścigając się do pokoju.
Ale kiedy otworzyłam drzwi,
nic nie było tak jak powinno. Trzy głowy nie uniosły się jednocześnie znad
zeszytów, a chłopcy nie siedzieli na środku grając w karty. Nie. Nic nie było
tak jak powinno. I tego dnia, dwudziestego października, wszystko powoli zaczęło
się burzyć, jak w domino.
Nie, nie i nie. Lucy
nie siedziała obgryzając ołówek nad zadaniami z matmy. Andrea nie narzekała na
któregoś z nauczycieli, który akurat dał jej dodatkowe zadania. Tracy nie
leżała na swoim łóżku, tak, że nogi zwisały jej dobry metr nad ziemią, jako że
spała na górze. Nie było słychać docinek Chrisa, kiedy kłócił się z Tomem. Will
nie przysłuchiwał się całemu temu zamętowi ze stoickim spokojem i nie wtrącał
się, kiedy zwykle powinien.
Nie, nie i nie.
Nie.
Chris i Andrea
klęczeli na podłodze, przytulając się. Widziałam delikatne ruchy dłoni
chłopaka, głaskającego jej włosy. Widziałam Willa z pięściami zaciśniętymi na
kruczych włosach, pochylonego w nienaturalnej pozycji. Widziałam łkającą w
poduszkę Lucy i klepiącego ją po plecach Toma.
Jedna cecha była wspólna.
W każdych oczach znajdowały się przeźroczyste krople wody. Jedne tamowane,
jedne płynące bez oporu.
Nie było Tracy. Co
Julia szybko dostrzegła. I wyciągnęła poprawne wnioski.
- Co się stało?
Gdzie… Gdzie Tracy? Gdzie ona jest? – spytała się doskonale znając odpowiedź, a
przynajmniej będąc blisko niej.
- Nie… Żyje… -
wykrztusił Will. Dwa słowa, dwa wyrazy, jedno znaczenie, jedno przesłanie
zawisło nad nami jak klątwa. I chyba nią było. Bo w tamtym momencie wszystko
zaczęło się walić.
Z tamtego dnia pamiętam
kilka rzeczy. Świat pokryty mgłą, mgłą łez. Milczącą ciszę, wirujące myśli,
puste słowa wypowiedziane w celu pocieszenia, nie szczere pocieszenia od osób,
które nie znały zmarłej.
Nie docierało to do
mnie. Do żadnego z nas. Kojarzyliśmy jej płomieniste włosy, orzechowe oczy,
zawsze pocieszającą i pomagającą Tracy, która nigdy się nie poddawała i broniła
nas jak swoje dzieci. Pamiętałam sytuację jeszcze sprzed dwóch miesięcy, kiedy
ktoś się naśmiewał z mnie i Juli, przez to, że zawsze jesteśmy razem. I
pamiętam, że ta osoba następnego dnia nas przeprosiła. Po rozmowie z Tracy.
Mimo, że była młodsza
ode mnie stała się moją matką. I ją straciłam. Po raz kolejny okrutny los
odebrał mi matkę.
Pamiętam też pogrzeb.
Setka dzieci, piątka dorosłych opiekunów i ksiądz. Tym razem, grób był kamienny
i piękny. W przeciwieństwie do życia Tracy Isom, dziewczyny, która pragnęła
rodziny.
Przynajmniej to
zyskała. Zyskała swoją drużynę, drużynę Niezapominajki, jak się nazwaliśmy.
Abyśmy nie zostali zapomniani. A Tracy na pewno będzie miała miejsce w moim
sercu- tuż obok matki i Juli.
I tak nasza ekipa z
ósemki zmniejszyła się do siódemki. Siódemka jest cyfrą szczęścia w wielu
kulturach, prawda? Zabawne. Nam przyniosła zgubę.
A wszystko zaczęło
się dwudziestego października.
Twój blog został dodany do Magicznej Przystani Blogów.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Elfik Book