Ta należała do Lucy.
Możecie liczyć, że ktoś ją też adoptował, albo ktoś z jej rodziny ją
przygarnął. Oczywiście, nie zabrniam wam tak myśleć. Ale nie będzie to prawdą.
Dwa tygodnie po
odejściu Toma, została potrącona. Było ciemno i zimno, jako, że był początek
listopada, a akurat latarnie wzdłuż drogi powrotnej ze szkoły się popsuły. Szła
sama. Miała wcześniej kółko z plastyki, na które chodziła codziennie.
Specjalnie starała się o te dodatkowe lekcje i była strasznie szczęśliwa, kiedy
je dostała.
Pamiętam, jak latała
po całym, wielkim sierocińcu, wrzeszcząc na każdego napotkanego: „Dostałam
się!”. Ja, razem z resztą ekipy, wtedy jeszcze całą ósemką, biegliśmy za nią,
przepraszając za jej zachowanie. Wtedy też byliśmy szczęśliwi. Zaraziła nas
swoją radością.
Wolałabym, żeby
jednak ktoś inny się dostał. Nie przechodziłaby w takim wypadku o godzinie dziewiętnastej
przez to cholerne przejście dla pieszych.
Padało. Było ślisko i
ciemno. Spojrzała na lewo, potem na prawo. Nic nie zauważyła. Poprawiła czapkę, Chwyciła
mocniej teczkę z rysunkami.
Postawiła jeden krok.
Drugi. A potem trzeci.
Czwartego już nie
zrobiła. Zatrzymała się, skamieniała, widząc zbliżające się auto.
Jechało za szybko.
Zerwała się do biegu. Ale za późno, za późno o kilka marnych sekund.
Auto, uderzyło ją w
bok. Wzleciała w powietrze. Nie wiem, czy nadal wtedy kontaktowała. Miałam i
nadal mam nadzieję, że nie. Że straciła przytomność od siły uderzenia. Że nic
nie czuła. Nigdy jej o to nie zapytałam. Bałam się.
Z teczki, na ziemię
poszybowały wszelkie rysunki. Przypominały mokrą papkę, przez deszcz. Farba,
zaczęła z nich spływać, niszcząc je. Te malowidła, które z taką pilnością
tworzyła, dopracowywała każdy szczegół.
A Lucy, ta kochana
drobna szatynka, uderzyła mocno w ziemię.
Auto zahamowało
dopiero sto metrów dalej. A potem odjechało, nie udzielając pomocy.
Leżała na ciemnym
asfalcie, z dwoma złamaniami w nogach, pękniętym kręgosłupem i krwotokiem
wewnętrznym. I wielkim rozcięciem na głowie, z którego sączyła się krew jak z
nie do końca zakręconego kranu.
Kiedy ją znaleziono,
z nieba nadal lały się strugi zimnego deszczu.
Gdy ją odnaleziono,
oczy miała otwarte, błękitne oczy
wpatrywały się w niebo. Ciało wygięte w nienaturalnej pozycji. I kałuża krwi,
wokół głowy. Znalazła ją jakaś kobieta.
Zadzwoniła na pogotowie. Zdążyli.
Kiedyś myślałam, że
najgorzej jest wiedzieć, że twój przyjaciel umarł. Teraz wiem, że najgorzej
jest patrzeć, jak niknie w oczach, zmienia się, przestaje być tym kim był.
Lucy się zmieniła.
Nie mogła chodzić. Nie było żadnych poważniejszych konsekwencji, tylko nie
chodziła. Ale dla osoby pełnej energii, kochającej ruch, było to dużo gorsze od
śmierci.
Na początku starała
się to ukrywać. Cały czas siedziała w łóżku, więc głównie my skakaliśmy wokół
niej, jakby była naszym skarbem. W sumie była. To ona powstrzymywała nasze łzy.
To ona słuchała, jak płaczemy w poduszkę. To ona. Lucy Alexandra Ligon,
trzymała nas razem.
Ale...
Ale...
Zaczęła się zmieniać.
Z dnia na dzień przestała się uśmiechać. Z dnia na dzień, stawała się coraz
cichsza. Z dnia na dzień, coraz bardziej umierała od środka. A ja się temu
przyglądałam. Patrzyłam, jak moja kochana Lucy, niemal siostra, traciła
marzenia, bladła i chudła.
Może, gdybym coś
zrobiła, zareagowała, zaalarmowała kogoś z dorosłych, wszystko skończyło by się
lepiej. Miałam wtedy czternaście lat, byłam dzieckiem.
Ale już wtedy,
przeszłam więcej niż nie jeden dorosły. Przecież straciłam wiele. Przecież
Tracy umarła. Tak samo jak moja matka. Wtedy, miałam jakąś durną nadzieję, że
to jest sen.
Na tydzień przed jej
odejściem, nic nie mówiła. Nie uśmiechała się, na nic nie reagowała. Mówiliśmy
do niej. Staraliśmy rozweselić. Charlie siedział koło niej cały czas- wymykał
się w nocy, aby posiedzieć koło jej łóżka.
Chce mi się niemal
płakać, kiedy przypominam sobie jego drżący głos, który usłyszałam w
ciemnościach.
„Lucy, kocham cię.
Lucy? Proszę. Po prostu mi odpowiedz. Kocham cię”. Powtarzał te słowa setki
razy. Ale ona nie odpowiedziała. Ani wtedy, ani nigdy potem
Lucy zmarła. Nie wiem
jak nie wiem dlaczego. Pewnego dnia, zastałam ją leżącą na podłodze z otwartymi
oczami i lecącą krwią z nosa. A raczej jej zaschłymi resztkami. Jej ciało było
zimne. Nigdy nie zapomnę tego chłodu jej skóry.
Tak samo, jak
sierociniec nie zapomni mojego wrzasku tego dnia.
Nie łatwo będzie mi
pisać od tego momentu, więc proszę o wyrozumiałość. Nasza drużyna, osłabiona po
utracie Toma, w tamtym momencie straciła swoją główną podporę.
To Lucy nas
pocieszała. To Lucy siedziała i pomagała nam z lekcjami. To Lucy, robiła
wszystko, abyśmy spełnili swoje marzenia. To Lucy chroniła nas przed innymi.
Nie ma co więcej
opowiadać, o jej klątwie. Żadnego cudownego ozdrowienia, żadnego cudu. Po prostu...
Trach. Nagle umarła, przez drobny upadek z łóżka.
Wiem, że to zabrzmi
głupio, ale nie wierzyłam nikomu, że odeszła. Mimo, że widziałam jej ciało,
mimo, że ją znalazłam. Nie chciałam uwierzyć. Przecież to musiałby być na
prawdę okrutny zbieg okoliczności. Przeznaczenie? Nie, przecież los nie może
być aż taki okrutny. Ale był. Dla mnie, taki właśnie był.
Nie powinnam
narzekać, wiem, że nie. Koniec końców, znalazłam swój dom, wspaniały i pełen
historii takich jak moje. Słuchając opowieści innych herosów, wiem, że nie
miałam tak źle.
Może wyjaśnię już
teraz, gdzie trafiłam i gdzie piszę ten dziennik.
Obóz Herosów, domek
Apolla, pokój numer jeden, tuż obok mojego przyrodniego rodzeństwa,
zaglądającego mi przez ramię i komentujące, tak jak mają to w zwyczaju.
Nie mogę się tutaj
zbytnio o nich rozpisać, może na końcu, kiedy się zmęczą tym podglądaniem. Na
razie, zabiliby mnie za jakąkolwiek wzmiankę o ich głu... Genialności.
Są wspaniali, na
prawdę. Ale nigdy nie zastąpią mi mojej drużyny. Wiem, że się starają pokazać
mi, jakie życie jest wspaniałe. Ja po prostu...
Nie mogę się tym tak
cieszyć, nie tak jak powinnam.
Nie, kiedy nękają
mnie koszmary. Zaczęły się po śmierci Lucy. Właściwie, są to piękne sny- jestem
z moją drużyną nad jeziorem, świetnie się bawimy. Śmiejemy się. Cieszymy.
Ale potem się budzę.
I to życie zdaje się koszmarem.
Czasami, mam ochotę
się nie obudzić. Wciąż. Kiedyś Julia mnie przed tym powstrzymywała, ale teraz,
kiedy jej już nie ma... Sama nie wiem, czemu zdobywam się na energię do wstania
co ranek z łóżka. Lubię sobie wyobrażać, że to dzięki zmarłej części drużyny.
Wtedy, wszystko
wydaje się bardziej magiczne.
Ale znów odchodzimy
od tematu.
Klątwa numer cztery,
klątwa Charliego. Nie będę wam mówić, od czego się zaczęło. Wiem tylko, że
pewnej nocy przyszedł do naszego pokoju, z obłędem w oczach.
Na zewnątrz szalała
burza. Wielkie i zimne krople deszczu bębniły głośno o szyby, a powietrze
rozświetlały srebrne błyskawice, przecinając czarne niebo na paski, tak jak
kroi się kilkuwarstwowy tort. A Charlie, otworzył z trzaskiem drzwi.
Momentalnie się
obudziłyśmy i zobaczyłyśmy jego sylwetkę w świetle kolejnego rozbłysku. Na
ramieniu, zawieszony miał wojskowy plecak od ojca. Na nogach swoje ciężkie
zimowe buty.
Chciał, żebyśmy
poszły z nimi. Chciał, abyśmy razem spotkali się z jego ojcem. Chciał, abyśmy
się nie rozdzielali. Ale... My byłyśmy zmęczone. Na dworze było zimno, a w
łóżkach tak ciepło.
Powiedziałyśmy, aby
wracał spać. Żeby dał nam spokój. Że kiedy indziej uciekniemy, przecież to nie
będzie trudne.
Ale on się uparł.
Zaczął z nas ściągać kołdry. My się również wściekłyśmy. Pokłóciliśmy się, jak
nigdy wcześniej. Padły złe słowa, złe obelgi, za dużo powiedzieliśmy na siebie
złego, aby wszystko potem kiedykolwiek wróciło do normy.
A on... Odszedł. I
nigdy nie wrócił. Wiem, że umarł. Kiedyś, jedna z moich przyrodnich sióstr z
domku Apolla, poszła specjalnie spytać się Nica di Angelo, czy jest w krainie
Umarłych.
Był, a raczej nadal
tam jest. Błąka się bez pamięci po tych całych Łąkach. Trochę mi go szkoda. Ale
z drugiej strony, jestem szczęśliwa, że wyruszył pierwszy. Nie musiał widzieć,
jak się rozpadamy.
Klątwa numer pięć,
kompletnie i definitywnie nas zniszczyła. Klątwa Andrei. O ile można ją nazwać
klątwą.
Wspaniałe, kiedy następny "rozdział"?
OdpowiedzUsuńSól! Sól! Pieprz! Pieprz!
OdpowiedzUsuńZnalazłam tego bloga przez misje-hogwart i go nie opuszczę aż do zakończenia.
Łza była. Albo dwie. Dodać dziesięć. Naprawdę nie lubię "łzawić" czytając, ale i tak robię to cały czas.
Nie myślałam, że Wiktoria i Julka będą córkami Apolla. Myślałam, że bardziej Hermesa albo coś w ten deseń.
A gdzie jest Julia?
A czy Nico przez każdy przypadek nie odmienia się po prostu Nico?
Idę jeść naleśniki lodami ( bo po co je jeść z dżemem )
Weny życzę niech cię tato Wiktorii pobłogosławi.
~córka kochającego tatusia z twarzami na sukience z Biedronki
Już biorę się za czytanie. Ale najpierw chcę cię zaprosić na mojego bloga.
OdpowiedzUsuńGabrielle Ormonde jest córką prezydenta. Żyje szczęśliwie w Białym Domu z rodziną i Victorią, przyjaciółką i agentką specjalną w jednym. Lecz jednego wieczora wszystko się zmienia. Jej dom napadają dziwne mitologiczne potwory, ojciec zostaje porwany, a ona i Victoria ledwo uciekają z życiem. Z powodu dziwnego naszyjnika docierają do Obozu Herosów, gdzie Gabrielle dowiaduje się prawdy o sobie i otaczającym ją świecie. I się zaczyna...
Misja, w której obie dziewczyny nie powinny brać udziału.
Dziwny chłopak, jakby wyrwany nie z tego czasu.
Obowiązkowa zagłada świata.
Heros, który tak naprawdę nie jest herosem.
Misja ratunkowa.
Wróg, którego nawet bogowie nie potrafią pokonać.
Przepowiednia, ostatnia deska ratunku.
Herosi, bogowie i ludzie staną po jednej stronie, aby powstrzymać zagładę. Bo tym razem wróg jest jeszcze bardziej przebiegły.
Atakuje sam Chaos.
I jest jeszcze jedno pytanie: czy oprócz bogów greckich istnieją jeszcze inni?
Na dokładkę trzeba wspomnieć, że Gabrielle nie jest przyzwyczajona do niewygody, z czego wynikną spore kłopoty...
http://harmony-of-heroes.blogspot.com/
Hej fajna opowieść :) czekam na next :D i życzę weny ^^
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie :) http://z-zycia-herosow.blogspot.com/
jeśli możecie to wpadnijcie. Miło widziane komy :*
Hej fajna opowieść :) czekam na next :D i życzę weny ^^
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie :) http://z-zycia-herosow.blogspot.com/
jeśli możecie to wpadnijcie. Miło widziane komy :*
Blagam wroc do pisania! Do tego i do misji hogwart. Prosze. Nic nigdy nie wzbudzilo we mnie tylu emocji.
OdpowiedzUsuń